BMW X6M Competition, 4,0 l V8, 625 KM, 750 Nm, 0-100 km/h w 3,8 s
832 tys. zł
Urzekająco zbędny SUV
Lipiec 2020
Gdybym miał wystawić pomnik tej przemijającej, ale nadal współczesnej epoce motoryzacji, tej w której gwałtownie przeszliśmy z fascynacji osiągami, mocą i dźwiękiem na troskę o każdy gram CO2, to na 10-metrowym piedestale z czystego włókna węglowego, bogato zdobionego pikowaną skórą z kontrastującymi szwami i drewnem z otwartymi porami, postawiłbym takie 625-konne #BMW #X6M #Competition za ponad 800 tys. zł.
X6M Comp najpełniej reprezentuje wszystko, co w tej epoce, w której poznawałem samochody, było najlepsze i najgorsze – jednocześnie. To motoryzacyjny symbol rozpędzonego do granic konsumpcjonizmu, rozbuchanego kapitalizmu, korporacyjnego imperializmu i 7 grzechów głównych przeciw eko-kultowi z nieumiarkowaniem w jedzeniu i piciu oraz pychą na czele. Coś pięknego!
Ponad 2-tonowy #SUV stylizowany na coupe z wybitnie sportowymi aspiracjami, napędzany podwójnie doładowanym, 4-litrowym V8 i ambicjami przebicia wszystkiego we wszystkim. Najmniej potrzebna rzecz na świecie. Jednocześnie niezwykle pożądana. SUV totalny i według mnie najlepszy w swojej kategorii wagowej.
Od X6 wszystko się zaczęło, to właśnie X6 było pierwszym tzw. SUV-em coupe. Pokazało, że SUV może być jeszcze mniej praktyczny i jeszcze bardziej ostentacyjny. A kiedy wydawało się, że w motoryzacji nie da się wymyślić już nic bardziej niedorzecznego, to pojawiło się X6M. Pokochaliśmy je.
Dzisiaj kończy się przyzwolenie na takie samochody. Dlatego X6M Comp nie może już strzelać z czterech wielkich wydechów, musi usypiać 4 z 8 cylindrów i pompować do wnętrza dźwięk z głośników. Duchem tkwi w przemijającej epoce, ale ostatkami sił łapie się tej nadchodzącej – czystych i bezpłciowych środków transportu osobistego. I udaje się mu to fenomenalnie.
X6M Comp i spółka należą do świata, którego już niema. Jest jak te architektoniczne molochy nurtu brutalizmu. I tak samo jak one przerażają i fascynują nasze pokolenie, tak X6M Comp z tego 10-metrowego piedestału będzie przerażał i fascynował nasze wnuki, śmigające wokół niego na elektrycznych hulajnogach w abonamencie.
A kiedy podjadą bliżej, to na małej tabliczce znamionowej dostrzegą króciutkie epitafium – „Kiedyś to było…”